URLOP- i nieudana randka z levoxą

Bałam się tego wyjazdu, na tydzień przed nic nie wskazywało na to, że będę mogła cieszyć się z własnego urlopu. Cześć chorych odkłada takie wyjazdy na czas kiedy wyzdrowieją. Ja nie chcę czekać i zawiesić życia.

Zdecydowaliśmy się na Cypr. I było cudownie. Głównie dlatego, że na 3 dni przed wyjazdem poczułam się lepiej i te polepszenie trwało dobre 1,5 miesiąca. Objawy osłabły, miałam nieśmiałe marzenie, że to kolejny etap i że nie będę się cofać do tych traumatycznych dolegliwości.

Myślę, że Cypr był też częścią mojej drogi ku zdrowiu. Morze zastąpiło kąpiele w soli Epsom, Słońce wieczorną dawkę Wit D, a pyszne i zdrowe jedzenie wzbogaciło moją dietę.
Nie musiałam opadająca z sił jechać do pracy. Spalam ile potrzebowałam, miałam u boku bliską mi osobę, a objawy były dla mnie łaskawe.



Niestety szczęście nie trwa wiecznie.
Doszłam do momentu, że czułam się prawie zdrowa. Nie muszę mówić jakie to uczucie po 1,5 roku szalejących objawów, które zrównały mnie z ziemią. No i w tym dobrym samopoczuciu, wzięłam lek, który czekał na moje lepsze czasy. Myśląc, że teraz to już mogę z tym się zmierzyć.
Levoxa- 3 dni- i mój stan praktycznie wrócił do punktu wyjścia.
Miałam takie napady lęków, bólu, palpitacje, bezsenności i depresji, że bałam się o swoje istnienie. Jest 3 tygodnie po feralnej próbie. Cześć objawów ucichła, ale wciąż jestem w stanie nie do pozazdroszczenia. Teraz wiem, że nie jestem w stanie wytrzymać leczenia fluorochinolami.
Jestem zła, że jak na złość zawsze muszę być tym najcięższym przypadkiem.
Czemu niektóre leki są dla mnie tak wielkim zagrożeniem? 
Nie chcę szukać przyczyny tego. Myślę, że to wina mojej słabej metylacji i możliwości że mam jakąś kombinacje wadliwych genów (MTFHR, trombofillii wrodzonej). Niestety to kolejna "mystery ilness" czyli zaburzenie niepoznane, wiec nie ma możliwości skutecznej eliminacji defektu.


Rozmowy z bliskimi są szczególnie trudne. Najgorsze były 2 pierwsze tygodnie. To było już ponad moje siły. Czasami wiesz, że jest tak ciężko , że potrzebujesz szczególnego wsparcia, bo sam przestajesz wierzyć i boisz się że już się poddajesz. Wtedy prosisz o pomoc- wiesz że nikt od Ciebie nie zabierze tych przerażających stanów, ale może przy Tobie być. Może sprawić , że będziesz wiedziała że kiedy Ty się poddajesz ta osoba walczy.
Nigdy nie chciałam by ktokolwiek się miał mną opiekować. Nie o to chodzi w relacjach. Z resztą zawsze byłam samodzielna i bardzo to sobie ceniłam.  Tylko co zrobić jak choroba stawia Cię w sytuacji, że wymagasz tej opieki? W zasadzie to nawet nie opieki, obecności i siły do dalszej walki. Niestety ludzie chcą Cię silną, bo taka miałaś być- taką Cię znali i póki nie będziesz dawną sobą nie chcą być blisko. Nie rozumieją, oddalają się na tyle by ich to nie dotykało. Czekają aż choroba się skończy, tylko zapominają że nie bez powodu borelioza uznana jest za chorobą chroniczną.

Cieszę się, że ostatnie uderzenie osłabło. Mam nadzieje, że to każdy kolejny tydzień będzie lżejszy. Mam nadzieje, że moje doświadczenia przyczynią się do bycia lepszą osobą. Z pewnością mam wyższy poziom empatii, wyciągam dłoń do tych co najbardziej jej potrzebują. Chciałabym mieć już dużo siły by pomoc uczynić bardziej efektywną. Sama szukam osób, które były na moim miejscu i to przeszły. Dopinguję tym co walczą w nadziei, że którego dnia napiszą, że coś się zmieniło. Każda osoba, która oswoiła tą bestię jest nadzieją dla tych, którzy potrzebują siły do walki.






Komentarze

Popularne posty